WIZYTACJA
kanoniczna parafii Golina dokonana przez
Biskupa Antoniego Laubitza z Gniezna
13 maja 1927 r.
Przyjęcie biskupa Laubitza z Gniezna przy wizytacji Golińskiego kościoła wypadło wspaniale. Biskup żaden przez przeszło 150 lat nie był w Golinie, ksiądz proboszcz Toboła dołożył wszelkiego starania, aby godnie parafię, kościół i siebie zaprezentować. Pokryto nowo szkudłami jedną połowę (wschodnią) kościoła, pokryto nową dachówką plebanię, dano nową podłogę w kuchni, pobielono, pomalowano wszystkie budynki proboszczowskie, wysypano kisem drogi, podwórka i ganki, przełożono ścieżkę do kościoła, która szła koło dzwonnicy pod mur cmentarza. Katolicki dom wybielono, wyszykowano itd. Jedny słowem, sama Patronka na 3000 zł. zdecydowała się zapłacić kosztów (w trzech ratach).
Ze Siedlemina przywieźliśmy biskupa Laubitza w paradzie - ślubną karetą (2 inne powozy wiozły asystę) czwórką karą w złocistej uprzęży z papieskimi długimi kokardami (białe i żółte wstęgi). Stary Jakub w paradnej liberyi i cylindrze, banderia z 60 koni jeźdźców, którą prowadził urzędnik Nowak (kawalerzysta). Chłopaki w przepaskach (ze wstążek) jak drużbowie w kapeluszach i z wieńcami (jak do ślubu) chustami w ręku i nahajkami wesoło a barwnie Laubitza przywieźli. Kaziu pojechał po biskupa i z nim w karecie przyjechał. Przed dróżką do kościoła uroczyste przyjęcie kościelne z mowami. (Patoka i dziewczę z bukietem, ja tylko paru słowami powitałam). Procesja znakomicie wypadła, bo cały lud był ustawiony, a środek drogi wolny. Mężczyźni stali po lewej stronie drogi, niewiasty po prawej stronie - tak, że nie było żadnego tłoku a każdy mógł biskupa z bliska doskonale oglądać. Dziatwa szkolna najpierw, młodzież potem starsi na końcu. Za biskupem szłam sama z Kaziem i Jankiem, za nami tłum, biskup pod baldachimem a przed nim szereg dziewczątek w bieli z kwiatami i świecami, chorągwie i obrazy śpiewając "Kto się w opiekę". Biedny nasz Toboła, kulawy poświęcił przy drzwiach biskupa i nad wyraz świetnie zredagowaną mową zdał publiczne sprawozdanie ze stanu parafii i swoich usiłowań i 27 letniej pracy. Biskup jeszcze świetniej odpowiedział, a biorąc asumpt z poprzedniej piśmiennej proboszcza relacji wygłosił parafianom dzielną naukę, krytykę i zachętę, kończąc pochwałą (co było uznania godnem). Nastąpiły nieszpory - procesja, majowe nabożeństwo, potem egzamin dzieci, bierzmowanie, przerwa, parada do domu katolickiego gdzie wszystkie stowarzyszenia, bractwa itd. zdały krótkie lecz dokładne sprawozdania. Potem nastąpiła wizytacja probostwa i całego gospodarstwa, cmentarza itd. Pedantycznie biskup oglądał nasz stary kościół, dzwony historyczne, bieliznę (jak mówił wspaniałą), cudowny obraz, wota, kielichy, monstrancję. Szczególnie zainteresował go św. Jonasz wyłaniający się z paszczy wieloryba. Zawezwany fotograf musiał kilka zdjęć zrobić z różnych stron i ołtarza. Ja się wymkłam wcześniej, aby z całą paradą przyjąć biskupa na późny obiad. Na zajeździe banderia wiwatowała na cześć trzaskając nahajkami i wiewając wesoło chustami i kapeluszami - i cały lud był na zajeździe jak wysiadał biskup z karocy. Ja w czarnej paradzie i moi panowie we frakach na moście powitaliśmy dostojnego gościa i asystę jego (kanonika dziekana Chrzana , proboszcza Świtałę, Tobołę, Gibasiewicza).
Ignacy na srebrnej tacy podał w progu zimowego ogrodu chleb i sól, - ja poprosiłam o błogosławieństwo dla domowników a cała gromadka w miejscowych wiejskich barwnych strojach przyklękła - biskup ładnie przemówił i pobłogosławił. Cały dwór elektrycznie oświetlony zrobił na Laubitzu wrażenie co kilkukrotnie mówił. Nic dziwnego : stary dwór pod opatrznością, pod szkudlanym dachem, na wyspie z trzema mostami, - w klombach kwiatów i bzów kwitnących, udekorowany narodowymi sztandarami i wspaniałym zimowym ogrodem na wstępie oświetlony elektrycznie, powabnie i niezwykle wygląda.
Galowy obiad moich gości rozmarzył i rozkrochmalił (zaprosiłam wszystkich sąsiednich proboszczy, starostę itd., lecz ani jednej kobiety). Bawiono się w późną noc. Biskup, jak moja wieś mówi nocował w jaśnie Pani sypialni. Bo dla własnej wygody i biskupa wolałam pokoju swego odstąpić. Ja sama zamieszkałam w Józefa kancelarii.
Usłyszałam wiele uznania, a że wszystko pomyślnie wypadło pożegnaliśmy na drugi dzień dostojnego gościa słowami "do widzenia". Bo żałował, że ogłoszony naprzód regulamin uniemożliwia mu pozostanie dłużej w Golinie. Proboszcz Toboła, który sam mówił, że dostanie tarminatkę z uśmiechem zadowolenia teraz mówi o udanym przyjęciu a biskup Laubitz nie miał dosyć słów dla naszej parafii i dzielności kulawego proboszcza.
(relacja Heleny Moszczeńskiej napisana " na żywo" 13 maja 1927r.)